czył podczas swych dawnych podróży po obcych krajach.
— W „Pustyni Sary“, jak mówi zawsze Nancy, — śmiała się Pollyanna, prosząc pana Pendletona wraz z innymi o opowieść o przygodach na Saharze.
Lubiła jednak bardziej te chwile, kiedy John Pendleton, będąc z nią sam na sam, opowiadał o jej matce, którą w młodości tak bardzo kochał. Pollyanna cieszyła się z tej jego szczerości, lecz jednocześnie była nią zaskoczona, dawniej bowiem John Pendleton nigdy tak swobodnie nie wspominał o kobiecie, którą kochał bez wzajemności. Może i on sam tą swoją szczerością był zdziwiony, bo pewnego razu, patrząc na Pollyannę, szepnął w zamyśleniu:
— Dziwię się, że o tym wszystkim tobie opowiadam.
— Ach, przecież mnie to wszystko interesuje, — wyrwała się Pollyanna.
— Tak, wiem, ale nigdy bym nie przypuszczał, że kiedykolwiek zdobędę się na to. Widocznie czynię to dlatego, że jesteś tak bardzo podobna do swej matki. Tak samo wyglądała wówczas, gdy ją znałem.
— A ja myślałam, że moja mama była piękna! — zawołała Pollyanna z głębokim rozczarowaniem.
John Pendleton uśmiechnął się tajemniczo.
— Była istotnie piękna moje dziecko.
Pollyanna zdziwiła się jeszcze bardziej.
— Więc nie rozumiem, jak mogła być do mnie podobna!
Wybuchnął teraz głośnym serdecznym śmiechem.
Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/231
Ta strona została skorygowana.