Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/232

Ta strona została skorygowana.

— Pollyanno, jeżeli któraś dziewczyna powiedziałaby, że ja... mniejsza o to, nie słuchaj tego co mówię. Ach, ty mała figlarko! Strasznie miła jesteś, Pollyanno!
Pollyanna zarumieniła się, patrząc z przerażeniem w oczy pana Pendletona.
— Proszę pana, niech pan nie patrzy na mnie w ten sposób i niech pan ze mnie nie szydzi. Tak bym chciała być ładna, chociaż to może brzmi strasznie komicznie. Mam przecież lusterko, więc wiem.
— Wobec tego radzę ci spojrzeć w nie, gdy coś mówisz, — zauważył pan Pendleton z poważną miną.
Pollyanna otworzyła szerzej oczy.
— To samo powiedział mi kiedyś Jimmy, — zawołała.
— Naprawdę? A to łajdak! — rzekł z udanym oburzeniem pan Pendleton i zmieniając nagle wyraz twarzy, wyszeptał tuż nad jej uchem: — Masz oczy i uśmiech swojej matki, Pollyanno, więc dla mnie jesteś piękna.
Pollyanna umilkła, gdyż oczy jej w tej chwili zaszły łzami.
Chociaż te rozmowy były tak miłe i ciekawe, nie można ich było jednak porównać z długimi rozmowami prowadzonymi z Jimmy. Właściwie Pollyanna i Jimmy nie potrzebowali wcale mówić ze sobą, bo i tak, będąc razem, czuli się szczęśliwi. Jimmy był zawsze taki spokojny i zrównoważony. Czy mówili ze sobą, czy też milczeli, nie sprawiało właściwie żadnej różnicy. Jimmy zawsze ją rozumiał. Serce jej było przepojone sympatią dla Jimmy,