cił złamanym głosem, odwracając się i odchodząc wąską ścieżką, biegnącą w stronę obozu.
Przez chwilę, jakby pod wpływem siły tajemniczej, Pollyanna i Jimmy spoglądali za nim bez ruchu.
— Tak, na Boga! — westchnął Jimmy, a potem dodał głosem, który drżał nieco: — To było dla niego naprawdę przykre!
— Przecież ja cię nie chwaliłam w jego obecności, — zaszlochała Pollyanna. — A widziałeś te jego ręce? Były tak pokrwawione, jakby sobie gwoździe powbijał w ciało, — szepnęła, kierując się również w stronę ścieżki.
— Dokąd idziesz, Pollyanno? — zawołał Jimmy.
— Oczywiście idę do Jamie! Sądziłeś, że go tak zostawię? Chodź, musimy go tu natychmiast sprowadzić.
Jimmy westchnął głęboko, wcale nie na temat Jamie i posłusznie ruszył za Pollyanną.
Wycieczka obozowa na pozór była wspaniała, lecz w gruncie rzeczy...
Pollyanna niejednokrotnie zastanawiała się, czy przykrości ostatniego dnia powstały jedynie z jej winy, czy też zawinił w tym ktoś jeszcze. Podświadomie wyczuwała, że i reszta towarzystwa przy wiozła z sobą z wycieczki pewien nieokreślony niesmak. Powodem tego niesmaku było zdarzenie