Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/24

Ta strona została skorygowana.

prasza cię do siebie na zimę i przypuszczam, że przyjmiemy to zaproszenie.
Twarzyczka Pollyanny posmutniała.
— Ależ ja w Bostonie nie będę miała Jimmy, ani pana Pendletona, ani pani Snow, ani nikogo ze znajomych, ciociu Polly.
— Nie, kochanie, lecz nie miałaś ich również tutaj, dopóki ich nie znalazłaś.
Pollyanna uśmiechnęła się nieoczekiwanie.
— Rzeczywiście, ciociu Polly, nie miałam! To znaczy, że tam w Bostonie są jacyś Jimm’owie, panowie Pendleton i panie Snow, którzy czekają na to, żebym ich poznała?
— Tak, kochanie.
— Wobec tego, szalenie się cieszę. Wierzę teraz, ciociu Polly, że ty lepiej umiesz grać w tę moją grę ode mnie. Nigdy nie pomyślałam o ludziach, którzy czekają na to, żebym ich poznała. A przecież ludzi jest tak dużo! Widziałam nawet ich sporo, jak byłam tam przed dwoma laty z panią Gray. Byłyśmy w Bostonie dwie godziny, jak ci wiadomo, w drodze do ciebie. Na stacji był jeden pan, bardzo miły, który mi wskazał, gdzie mogę napić się wody. Czy przypuszczasz, że jest tam jeszcze teraz? Bardzobym go chciała poznać. I była tam także bardzo miła pani z małą dziewczynką. Mieszkają stale w Bostonie, powiedziały mi o tym. Ta dziewczynka nazywa się Zuzia Smith. Możliwe, że ją będę mogła bliżej poznać. Sądzisz, że będę mogła? I był jeden chłopiec i jeszcze jedna pani z dzieckiem, tylko, że oni mieszkają w Honolulu, więc na pewno nie spotkam ich w Bostonie. Ale w Bostonie w każdym razie