Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/244

Ta strona została skorygowana.

usiłując ukryć niepokój, uśmiechnął się na pozór obojętnie.
— Chyba pani nie podejrzewa, panno Dean, że między tym dwojgiem istnieje coś więcej, niż zwykła przyjaźń?
Obrzuciła go pogardliwym spojrzeniem.
— Gdzie pan ma oczy właściwie? Przecież ona go ubóstwia! Wzajemnie się ubóstwiają, — poprawiła się śpiesznie.
Jimmy z niewyraźnym okrzykiem podniósł się i szybko odszedł. Za nic w świecie nie mógł pozostać dłużej. Nie chciał teraz więcej rozmawiać z Sadie Dean. Oddalił się tak nagle, że nie zauważył, że Sadie Dean również śpiesznie odwróciła się i poczęła uważnie wpatrywać się w trawnik, jakby tam czegoś szukała. Najwidoczniej i ona nie miała teraz ochoty rozmawiać z nim na ten temat.
Przekonywał samego siebie, że to wszystko było nieprawdą. Nie można było przywiązywać wagi do słów wypowiedzianych przez Sadie Dean. Mimo to jednak tego, co usłyszał, nie mógł w żaden sposób zapomnieć. Nieprzyjemna świadomość zabarwiała wszystkie jego myśli i majaczyła przed oczami jak cień, ilekroć widział Jamie z Pollyanną. Uważnie obserwował ich twarze, wsłuchiwał się w brzmienie ich głosów, a po pewnym czasie doszedł do wniosku, że to wszystko jednak było prawda, że kochają się istotnie i pod wpływem tej świadomości czuł, że serce w jego piersi stało się nagle kawałkiem ciężkiego ołowiu. Wierny jednak danej samemu sobie obietnicy, postanowił odejść. Wszystko i tak było na nic. Pollyanna jest nie dla niego.
Nastały pełne niepokoju dni dla Jimmy. Nie