Przed połową września Carewowie i Sadie Dean wyjechali z powrotem do Bostonu. Pollyanna całkiem mimo woli odetchnęła z ulgą, gdy pociąg uwożący jej gości oddalił się wreszcie od stacji Beldingsville. Nie zwierzyłaby się z tym nikomu i nawet, będąc supełnie sama, wolała o tym nie myśleć.
— To nie znaczy, że nie żywię dla nich prawdziwie serdecznego uczucia, — westchnęła, spoglądając za znikającym w oddali pociągiem. — Tylko dlatego, że... że tak mi strasznie żal tego biednego Jamie, a poza tym jestem naprawdę strasznie zmęczona. Z prawdziwą radością wrócę do dawnych spokojnych dni spędzanych w towarzystwie Jimmy.
Do tych spokojnych dni jednak nie wróciła. Były one wprawdzie po wyjeździe Carewów bardzo spokojne, lecz nie spędzała ich w towarzystwie Jimmy. Jimmy przychodził teraz bardzo rzadko, a jeżeli nawet zjawiał się, to nie był już tym dawnym Jimmy, którego tak dobrze znała. Był milczący, nerwowy i ponury, albo też bardzo wesoły i rozmowny, lecz stwarzał atmosferę tak dziwną, że Pollyanna była tym zaskoczona. Wkrótce i on wyjechał do Bostonu, więc nie widywała go już zupełnie.
Ogarnęło ją zdziwienie, że tak bardzo poczęła nagle odczuwać jego brak. Nawet świadomość, że
Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/247
Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ XXV.
Pollyanna i gra w zadowolenie.