w stronę mieszkania pani Snow — Bardzo miła historyjka o sympatycznej dziewczynie. Ale boję się, że jest tam coś nieścisłego. W każdym razie nie mogę zbytnio liczyć na pierwszą nagrodę, więc nie będę rozczarowana jak zdobędę ostatnią.
Ilekroć przychodziła do Snowów, zawsze myślała o Jimmy, bo wszakże koło ich domku ujrzała go po raz pierwszy przed laty, gdy uciekł z sierocińca. I dzisiaj pomyślała o nim, z bijącym sercem. Lecz zaraz z dumą podniosła głowę, co czyniła teraz zawsze na myśl o Jimmy, podbiegła szybko do drzwi mieszkania i zadzwoniła.
Jak zwykle panie Snow powitały ją z serdeczną radością i, jak zwykle, rozmowa potoczyła się na temat gry w zadowolenie. W żadnym z domów w Beldingsville nie przywiązano się tak do tej gry, jak u Snowów.
— I co tu nowego słychać? Jak ci się powodzi? — zapytała Pollyanna, gdy wyjawiła już cel swojej wizyty.
— Wspaniale! — zawołała rozpromieniona Milly Snow. — Ta twoja robota jest już trzecia w tym tygodniu. Ach, Pollyanno, tak się cieszę, że nauczyłaś mnie pisać na maszynie, bo mogę teraz swobodnie pracować w domu! Wszystko to zawdzięczam tylko tobie.
— Głupstwa pleciesz! — zaoponowała Pollyanna wesoło.
— Przecież tak jest. Przede wszystkim nie doszła bym nigdy do tego, gdyby nie twoja gra, dzięki której i mama lepiej się czuje. A później zaproponowałaś mi naukę i pomogłaś kupić maszynę.
Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/252
Ta strona została skorygowana.