Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/254

Ta strona została skorygowana.

tego za impertynencję nie uważałaś i dlatego jest różnica. Również nikomu nie wygłaszałaś kazań, kochanie. Gdybyś je wygłaszała, z pewnością nigdy nie zaczęłabym grać w twoją grę, jak zresztą i wszyscy inni. Nauczyłaś mnie jednak w nią grać i spójrz, jaka zaszła zmiana we mnie i w Milly. Czuję się o wiele lepiej do tego stopnia, że mogę siedzieć w fotelu i mogę poruszać się w nim po całym mieszkaniu. To już dla mnie posiada bardzo wielkie znaczenie. Nawet doktór powiada, że zawdzięczam to wszystko twojej grze. A weźmy innych, mieszkających w naszym mieście, o których ciągle słyszę. Nelly Mahoney złamała rękę i była tak zadowolona, że nie złamała nogi, że o bólu w ręce zupełnie zapomniała. Stara pani Tibbits straciła słuch, lecz cieszy się, że nie straciła wzroku i czuje się zupełnie szczęśliwa. Czy pamiętasz zezowatego Joe, z którego się wyśmiewano? I on się teraz już tym wszystkim nie przejmuje, bo uprawia stale grę w zadowolenie. Ktoś go nauczył tej gry i zrobił zeń innego człowieka. Ale wiesz, kochanie, że gra ta dopomogła ludziom nie tylko w naszym mieście. Wczoraj dopiero miałam list od kuzynki z Massachusetts, w którym mi pisze o pani Tomaszowej Payson, która tam także mieszka. Czy pamiętasz Paysonów? Mieszkali kiedyś na Wzgórzu Pendletona.
— Ach, tak, oczywiście że ich pamiętam, — zawołała Pollyanna.
— Otóż wyjechali stąd tej samej zimy, kiedy ty byłaś w sanatorium i przenieśli się do Massachusetts, gdzie mieszka moja siostra. Siostra zna ich