skonale! — zauważyła Pollyanna, unosząc w górę głowę.
— Możliwe. Ale musisz przyznać, że istnieje pewna różnica między budową mostów i takim zajęciem.
— O tak, naturalnie.
— Podziwiam Jimmy i przypuszczam, że te dziewczęta nigdy chyba nie miały w życiu takich uroczystych świąt.
— Tak, rzeczywiście, — wybąkała Pollyanna, siląc się na zupełny spokój i wmawiając sobie, że wieczór wigilijny, spędzony w towarzystwie Johna Pendletona powinien jej się wydać bardzo miły i interesujący.
Nastała chwila ciszy, podczas której John Pendleton sennym wzrokiem śledził skaczące płomienie na kominku.
— Nadzwyczajna kobieta z tej pani Carew, — oznajmił w pewnej chwili.
— O, tak, zupełnie niezwykła! — tym razem entuzjazm, brzmiący w głosie Pollyanny, był najzupełniej szczery.
— Jimmy pisał mi niedawno, ile ta kobieta robi dla tych biednych dziewcząt, — ciągnął dalej pan Pendleton, mając ustawicznie wzrok utkwiony w kominku. — W ostatnim liście bardzo obszernie rozpisywał się na ten temat. Twierdzi, że zawsze miał dla niej wiele szacunku, lecz teraz dopiero przekonał się, jakie pani Carew posiada złote serce.
— Jest naprawdę kochana, ta nasza pani Carew, — zawołała Pollyanna z zapałem. — Zawsze na niej można polegać. Kocham ją serdecznie.
John Pendleton drgnął nieoczekiwanie. Zwró-
Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/258
Ta strona została skorygowana.