Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/266

Ta strona została skorygowana.

— Nie, cioteczko, ale pościelę. Nie martw się.
— Czy nie słyszałaś, co powiedziałam? Spójrz na zegar, moje dziecko. Przecież to już dawno po trzeciej!
— Nie ma nieszczęścia, cioteczko. Powinnyśmy się cieszyć, że nie minęła jeszcze czwarta.
Ciotka Polly machnęła niecierpliwie ręką.
— Tylko ty z takich rzeczy potrafisz się cieszyć, — mruknęła z przekąsem.
Pollyanna wybuchnęła śmiechem.
— Bo widzisz, ciociu, zegary są niezwykle usłużne, szczególnie wtedy, kiedy się przestaje na nie liczyć. Do wniosku tego doszłam już bardzo dawno, jeszcze za czasów pobytu w sanatorium. Gdy robiłam coś, co mi sprawiało przyjemność i nie chciałam, żeby czas zbyt szybko mijał, spoglądałam na zegarek na ręku i przekonywałam się, że wskazówki posuwają się bardzo wolno. Innym znów razem, gdy robiono mi jakiś bolesny zabieg w lecznicy, spoglądając na zegarek, usiłowałam tylko patrzyć na sekundnik, który posuwał się szalenie prędko. Rozumiesz teraz, jakie usługi potrafi nam oddawać zegar, — mrugnęła figlarnie w stronę siedzącej na fotelu opiekunki i wybiegła z pokoju, zanim ciotka Polly zdążyła coś na to odpowiedzieć.
Dzień ten był wyjątkowo wyczerpujący i Pollyanna wieczorem miała twarzyczkę jeszcze bledszą, niż zwykle. Ta jej bladość i zmęczenie stały się jeszcze jednym źródłem zmartwienia dla ciotki Polly.
— Dziecko kochane, przecież ty wyglądasz okropnie! — narzekała pani Chilton. — Co my właści-