Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/268

Ta strona została skorygowana.

rzyczka jej rozjaśniła się pod wpływem jakiejś myśli.
— Ach, naprawdę, jestem zadowolona... — klasnęła w dłonie. — Mój Boże, — wyszeptała cicho, błądząc wzrokiem po mglistym krajobrazie. — Powinnam zapomnieć, powinnam, bo to mi przecież psuje wszystko! Powinnam pamiętać, że nie wolno mi się z niczego cieszyć, z niczego, przynajmniej w dniu dzisiejszym.
Tego ranka Pollyanna nie usmażyła już placków kukurydzowych, przygotowała tylko najłatwiejsze śniadanie i wolnym krokiem udała się do pokoju ciotki.
Panią Chilton zastała jeszcze w łóżku.
— Widzę, że pada, jak zwykle, — zauważyła ciotka Polly na powitanie.
— Pogoda jest okropna, poprostu niemożliwa, — jęknęła Pollyanna. — Dzisiaj deszcz pada jeszcze większy, niż wczoraj. Nienawidzę takiej pogody.
Ciotka Polly zwróciła się ku wychowance z wyrazem zdziwienia w oczach, lecz Pollyanna usiłowała nie patrzeć na nią w tej chwili.
— Masz zamiar teraz wstać? — zapytała zmęczonym głosem.
— Jakto, naturalnie, — wyszeptała pani Chilton, jeszcze ciągle wyraźnie zdziwiona. — Co ci się stało, Pollyanno? Jesteś dzisiaj bardzo zmęczona?
— Tak, wyjątkowo. Nie mogłam spać, a strasznie nie lubię bezsennych nocy. Jak się w nocy nie śpi, przychodzą człowiekowi do głowy najbardziej przykre myśli.
— Ja najwięcej mogę o tym powiedzieć, — mruknęła ciotka Polly. — Zazwyczaj sypiam tylko do