drugiej, a później nawet oka zmrużyć nie mogę. A co będzie z tym dachem? Jak go naprawimy, skoro deszcz nie przestaje padać?
— Ach, tak, i ja o tym myślałam. Zauważyłam dzisiaj, że w dachu zrobiła się nowa szczelina.
— Jeszcze jedna? To już woda lać się będzie strumieniami!
Pollyanna otworzyła usta. Miała już ochotę powiedzieć: „Powinnyśmy być zadowolone, że zima już niedługo potrwa“, gdy nagle przypomniała sobie swoje postanowienie, opanowała się i wyszeptała bezdźwięcznym głosem:
— Będzie co raz gorzej ciociu. Ten deszcz chyba nigdy nie przestanie padać. Cała podłoga na werandzie zamoknie i nie będzie jej można nigdy doprowadzić do porządku. Naprawdę, mam już tego wszystkiego dosyć! — Z tym oświadczeniem Pollyanna leniwie wyszła z pokoju.
— Takie to zabawne, a takie trudne jednocześnie. Boję się, że zabrnę za daleko, — szeptała do siebie niespokojnie, biegnąc na dół do kuchni.
Po jej wyjściu ciotka Polly, leżąc w łóżku, była co raz bardziej zdziwiona.
Przed szóstą wieczorem miała okazję raz pytająco spojrzeć na Pollyannę. Stanowczo z tą dziewczyną było coś nie w porządku. Na kominku się nie paliło, wiatr dmuchał po wszystkich pokojach, a w dachu oszklonej werandy dostrzeżono jeszcze jedną szczelinę. Poczta przyniosła Pollyannie list, który doprowadził ją do płaczu i żadne perswazje ciotki Polly nie mogły jej uspokoić. Nawet obiad się nie udał, a całe mnóstwo szczegółów po południu zdołało wyprowadzić Pollyannę z równowagi. Dopiero
Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/269
Ta strona została skorygowana.