Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/272

Ta strona została skorygowana.

Będąc przekonanym, że Jamie i Pollyanna kochają się od wielu lat i wmawiając sobie, że nie powinien zagradzać im drogi do przyszłego szczęścia, postanowił zachować się najzupełniej biernie. O Pollyannie wolał nie mówić i nie słyszeć. Wiedział, że zarówno Jamie, jak i pani Carew otrzymują od niej wiadomości i gdy dzielili się z nim wiadomościami tymi, usiłował słuchać uważnie, choć sprawiały mu one dotkliwy ból. Przeważnie jednak starał się możliwie najszybciej zmieniać temat rozmowy, a jeżeli kiedykolwiek zdecydował się napisać do Pollyanny, to zazwyczaj listy te były bardzo obojętne i bardzo krótkie. Bo skoro Pollyanna nie miała nigdy należeć do niego, więc była jedynie źródłem jego bólu i przykrości. Najchętniej pozostawał teraz w Bostonie, starając się nie zaglądać do Beldingsville, gdyż przebywanie tak blisko Pollyanny, która była dlań jednocześnie tak daleka, stało się obecnie torturą nie do zniesienia.
Będąc w Bostonie, usiłował realizować wszystkie śmiałe plany pani Carew, poświęcając temu każdą wolną chwilę, co panią Carew dziwiło czasami, lecz w gruncie rzeczy radowało.
W ten sposób minęła zima i nastała wiosna, złocista, słoneczna wiosna, której Jimmy nawet nie zauważył. Dla niego na świecie nic się nie zmieniło, wszędzie było mglisto i bezbarwnie.
— Żeby chociaż tę sprawę raz załatwili i ogłosili zaręczyny, — mruczał do siebie, bardziej jeszcze zdenerwowany podczas ostatnich dni. — Żebym chociaż wiedział coś na pewno, może by mi wtedy było trochę lżej.
Istotnie, pewnego dnia przy końcu kwietnia ży-