Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/284

Ta strona została skorygowana.

Znowu zaszlochała głośno i znowu ukryła twarz w dłoniach. Przez chwilę żadne z nich nic nie mówiło, aż wreszcie Pollyanna podniosła głowę i błagalnie spojrzała na Jimmy.
— Ja wiem, wiem, — wyszeptała. — Moje serce jest także złamane. Ale trudno. Mogę sobie i tobie zadać ból, lecz jemu mi nie wolno.
Jimmy spojrzał na nią. Oczy płonęły mu niesamowitym ogniem. Z głośnym okrzykiem radości schwycił Pollyannę w objęcia.
— Teraz już wiem, że mnie kochasz! — szepnął jej cichutko do ucha. — Powiedziałaś, że i sobie zadajesz ból. Czy sądzisz, że oddałbym cię teraz komukolwiek? Ach, ty tak mało znasz się na tych rzeczach, Pollyanno, powiedz, że mnie kochasz, niech usłyszę o tym z twoich własnych ust!
Przez dłuższą chwilę Pollyanna pozostawała w jego czułych objęciach, poczym z westchnieniem, które wyrażało jednocześnie radość i smutek, postanowiła się z uścisku wyswobodzić.
— Tak, Jimmy, kocham cię. — Ramiona Jimmy zacisnęły się jeszcze mocniej i chciał ją znowu przytulić do siebie, lecz udaremniło ten jego zamiar pełne wyrzutu spojrzenie dziewczyny. — Kocham cię bardzo, ale nie mogłabym być z tobą nigdy szczęśliwą, wiedząc... Muszę najprzód mieć tę świadomość, że jestem zupełnie wolna.
— Głupstwa pleciesz, Pollyanno! Oczywiście, że jesteś wolna! — spojrzenie Jimmy znowu posmutniało.
Pollyanna potrząsnęła głową.
— Nie jestem wolna, skoro ta świadomość wisi nade mną, Jimmy. Czyż nie rozumiesz? Przecież