to moja matka przed laty złamała mu serce, moja rodzona matka. I przez ten czas żył samotnie, przez nikogo nie kochany. Gdyby teraz przyszedł do mnie i zaproponował mi małżeństwo, nie mogłabym mu odmówić, Jimmy. Czy ty tego nie rozumiesz?
Ale Jimmy nie rozumiał, nie mógł zrozumieć. Nie rozumiał, chociaż Pollyanna prosiła i tłumaczyła mu długo ze łzami w oczach. Pollyanna przy tym wszystkim była tak urocza, że Jimmy zamiast bólu i gniewu, odczuwał teraz dziwne zadowolenie.
— Jimmy, — postanowiła wreszcie Pollyanna, — musimy jeszcze zaczekać. To jest wszystko, co mogę ci teraz powiedzieć. Miejmy nadzieję, że on mnie nie kocha, bo ja osobiście uwierzyć w to nie mogę. Chciałabym tylko mieć tę pewność. Zaczekamy jeszcze trochę i przekonamy się, Jimmy, musimy się przecież przekonać!
Propozycję tę Jimmy przyjął, chociaż w głębi duszy buntował się co raz bardziej.
— Dobrze, mała dziewczynko, niech będzie tak, jak sobie życzysz, — zrezygnował. — Ale chyba nigdy dotąd nie było takiego wypadku, żeby mężczyzna czekał na odpowiedź dziewczyny, którą kocha z wzajemnością, żeby czekał na jej odpowiedź, bo ona musi się przekonać, czy przypadkiem ktoś inny jej nie kocha!
— To prawda, ale widzisz, najdroższy, trzeba się liczyć z tym, że ten inny kochał kiedyś jej matkę, — westchnęła Pollyanna, odwracając twarzyczkę.
— Wobec tego wrócę teraz do Bostonu, oczywiście, — postanowił po namyśle Jimmy. — Ale niech ci się nie zdaje, że zrezygnowałem. Nie zrezygnuję
Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/285
Ta strona została skorygowana.