Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/297

Ta strona została skorygowana.

Pollyannę kochającym wzrokiem, — postaram się jednak, żeby ciotka twoja nie miała żadnych sprzeciwów.
— I to będzie możliwe? Wiem, że ty wszystko potrafisz, — wyszeptała dziewczyna, pełna nowej otuchy.
— Pozwól mi tylko spróbować, Pollyanno; może mi się jakoś uda. Może weźmiemy teraz ślub bez jej zgody, a potem jakoś się wszystko ułoży.
— Ach, tego nie mogę zrobić, w żaden sposób nie mogę, — jęknęła znowu Pollyanna. — Bez jej zgody nigdy bym się nie odważyła. Widzisz, ona tak dużo dla mnie zrobiła, a teraz jest przecież zależna ode mnie. Czuje się bardzo niedobrze, Jimmy. Próbowała nawet grać w moję grę, ale i na to nie mogła się zdobyć. Płakała, płakała dzisiaj, Jimmy, i prosiła mnie, abym jej nie łamała serca, jak uczyniła to moja matka przed wielu, wielu laty. Nie, Jimmy, nie mogłabym tego zrobić po tym wszystkim, co ona uczyniła dla mnie.
Zaległa chwila ciszy, którą przerwała pierwsza Pollyanna.
— Jimmy, gdybyś... gdybyś mógł powiedzieć coś ciotce Polly o swoim ojcu, o swoich krewnych...
Ręce młodzieńca opadły. Cofnął się o kilka kroków. Twarz miał teraz śmiertelnie bladą.
— Więc o to chodzi? — spytał.
— Tak. — Pollyanna zbliżyła się doń i czule dotknęła jego ramienia. — Nie myśl, ja o to nie dbam, Jimmy. Mnie wszystko jedno. Zresztą wiem, że twój ojciec i twoi krewni byli porządnymi ludźmi. Ale ona... Jimmy, nie patrz na mnie w ten sposób!
Lecz Jimmy z głuchym jękiem odsunął się od