porozumieć się z... twoją ciotką. Może wyjedziemy jeszcze dzisiaj o trzeciej?
— Dobrze! Pojedziemy sir. Więc ja jestem Jamie! Nie mogę się jeszcze uspokoić! — Młodzieniec zerwał się z krzesła i niespokojnie począł biegać po pokoju! — Ciekawe, — przystanął nagle i zarumienił się jak mały chłopiec, — przypuszczasz, że ciotka Ruta będzie zadowolona?
John Pendleton skinął poważnie głową. Dawny wyraz smutku pojawił się w jego oczach.
— Przypuszczam, że tak, mój chłopcze. Ale myślę w tej chwili o sobie. Jak sądzisz? Skoro znalazła siostrzeńca, czy mam prawo teraz występować z moją propozycją?
— Ty? Czy sądzisz, że cośkolwiek mogło by pokrzyżować twoje plany? — oburzył się Jimmy całkiem szczerze. — Możesz się o to nie martwić. Będzie miała teraz swego Jamie i... — umilkł nagle, przejęty dziwnym niepokojem. — Boże drogi! Wuju Johnie, zapomniałem o Jamie. Cóż on teraz biedak będzie robił?
— Tak, i ja o nim myślałem. Chociaż jest przecież zaadoptowany, prawda?
— Tak, ale nie o to idzie. Idzie o to, że nie jest prawdziwym Jamie, a sam nie może sobie dać w życiu rady! Ta wiadomość może go zabić. Słyszałem, jak mówił kiedyś. Zresztą Pollyanna i pani Carew wspominały mi o tym, że przyzwyczaił się do myśli, że jest owym zaginionym siostrzeńcem i to mu właśnie daje szczęście. Boże święty! Nie mogę mu odebrać tej złudy. Ale co mam robić?
— Sam nie wiem, mój chłopcze. Nie widzę tu żadnego wyjścia.
Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/303
Ta strona została skorygowana.