Zapadło dłuższe milczenie. Jimmy w dalszym ciągu spacerował po pokoju. Nagle zatrzymał się z rozjaśnioną twarzą.
— Znalazłem wyjście i jestem pewny, że pani Carew na to się zgodzi. Nie powiemy nikomu, oprócz pani Carew, a poza tym Pollyannie i jej ciotce. Im muszę powiedzieć, — dorzucił zdecydowanie.
— Naturalnie, że musisz, mój chłopcze. A jeżeli chodzi o innych... — John Pendleton umilkł z powątpiewaniem.
— To przecież nikogo nie obchodzi.
— Ale pamiętaj, że czynisz poświęcenie. Powinieneś się nad tym zastanowić.
— Zastanowić? zastanowiłem się już dokładnie. Szala, na której znajduje się tamten Jamie, musi przeważyć, sir. Podłości nie zrobię.
— Rozumiem cię doskonale i uważam, że masz słuszność, — zawołał serdecznie pan Pendleton. — Poza tym przepuszczam, że pani Carew zgodzi się z tobą, tym bardziej teraz, kiedy się okaże, że prawdziwy Jamie został odnaleziony.
— Ale ciągle się upierała, że mnie kiedyś musiała widzieć, — uśmiechnął się Jimmy. — Kiedy ten pociąg odchodzi? Ja jestem gotów.
— Ale ja jeszcze nie, — zaśmiał się John Pendleton. — Na szczęście, mamy jeszcze dwie godziny czasu, — dorzucił, wstając i wychodząc z pokoju.
Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/304
Ta strona została skorygowana.