Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/33

Ta strona została skorygowana.

tych piegów, więc pani musi być przykro, jak pani mnie zobaczyła, wówczas gdy spodziewała się pani ujrzeć ładną dziewczynkę, zresztą...
— Głupstwa pleciesz, moje dziecko! — przerwała ostro pani Carew. — Chodź, dowiemy się teraz o twój bagaż i pojedziemy do domu. Miałam nadzieję, że siostra moja pojedzie z nami, lecz najwidoczniej nie miała czasu; nawet dzisiejszy wieczór miała zajęty.
Pollyanna uśmiechnęła się i skinęła główką.
— Tak, ale chyba rzeczywiście nie mogła. Przypuszczam, że tam komuś była potrzebna. Zawsze jest komuś potrzebną w lecznicy. To bardzo męczy, jak wiecznie człowiek potrzebny jest ludziom, prawda? Bo nigdy dla siebie nie ma się ani chwili czasu. Ale z drugiej strony przyjemnie jest być komuś potrzebnym, prawda?
Nie było odpowiedzi, może dlatego, że pani Carew zastanawiała się nad tym, czy istnieje ktoś taki na świecie, komuby ona rzeczywiście była potrzebna, nie dlatego, że pragnęła, aby ktoś tę potrzebę odczuwał, lecz po raz pierwszy dopiero przyszło jej to na myśl. Najwyraźniej była zagniewana i niechętnie spoglądała na dziecko, drepczące przy swoim boku.
Pollyanna nie widziała tej chmury na obliczu swej nowej opiekunki. Oczy Pollyanny błądziły dookoła, pełne radości i zaciekawienia.
— Mój Boże, jak tu dużo ludzi, — dziwiła się co raz bardziej. — Więcej nawet niż było wówczas, gdy ostatni raz przebywałam w Bostonie. Ale nie widziałam jeszcze nikogo ze znajomych.. Oczywiście ta pani z małym dzieckiem mieszka w Honolu-