lu, więc napewno tutaj jej nie ma, ale ciekawe, czy Zusia Smith będzie na dworcu, bo mieszka stale w Bostonie. Może ją pani zna? Zna pani Zuzię Smith?
— Nie, nie znam Zuzi Smith, — odpowiedziała sucho pani Carew.
— Nie zna pani? Ach, ona jest szalenie miła i bardzo ładna — ma takie piękne czarne loki. Jabym chciała mieć takie, jak pójdę do nieba. Ale mniejsza o to. Możliwe, że ją spotkam, bo bardzobym chciała, żeby pani ją poznała. O Boże! Jakie to cudowne auto! Więc tym autem teraz pojedziemy? — zawołała nagle, gdy przystanęły przed wspaniałą limuzyną, której drzwiczki otwierał teraz szofer w liberii.
Szofer usiłował ukryć uśmiech, lecz mu się to nie bardzo udawało. Pani Carew odpowiedziała takim tonem, jakby auto było dla niej rzeczą całkiem obojętną i stanowiło tylko pewną lokomocję, dzięki której mogła się przenosić swobodnie z jednego miejsca na drugie.
— O, Boże, więc to pani auto? — zapytała Pollyanna, orientując się nagle, gdy spojrzała na swą opiekunkę. — Jakież ono cudowne! Więc pani musi być bogata — strasznie — chciałam powiedzieć bardzo bogata, bogatsza nawet od tych ludzi, którzy mają dywany w każdym pokoju i jedzą w niedzielę lody, jak White‘owie — jedna z tych pań w Towarzystwie Dobroczynnym. Zawsze przypuszczałam, że są bogaci, lecz nie wiedziałam, że bogaty człowiek, to taki, który ma brylantowe pierścionki, dużo służby, futer, suknie jedwabne
Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/34
Ta strona została skorygowana.