Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/4

Ta strona została uwierzytelniona.

bez chwili wahania skierowała się w stronę półotwartych drzwi i zapukała.
— Możesz wejść, Mary, — usłyszała w odpowiedzi bezradny głos. — Czyż ci nie mówiłam... Ach, Della! — głos nagle zmienił swoje brzmienie, stał się cieplejszy, pełen uczucia i radości. — Ach, ty, kochana, skąd się tutaj wzięłaś?
— Tak, to ja, — uśmiechnęła się młoda kobieta, idąc szybko przez pokój. — Wracam z niedzielnej wycieczki na wybrzeże, gdzie byłam z dwiema sanitariuszkami i wstąpiłam tu w drodze powrotnej do lecznicy. Nie mogę siedzieć zbyt długo. Przyszłam tylko po to, — dorzuciła, darząc właścicielkę „bezradnego“ głosu serdecznym pocałunkiem.
Pani Carew zachmurzyła się i cofnęła z odrobiną chłodu. Błysk radości i serdeczności zniknął z jej twarzy, ustępując miejsca obojętnemu zniechęceniu, które zasadniczo było stałym gościem w tym domu.
— Ach, oczywiście! Powinnam się była domyśleć, — mruknęła. — Ty nigdy tutaj dłużej nie możesz pozostać.
— Tutaj? — Della Wetherby zaśmiała się wesoło, rozkładając w komicznym ruchu ręce. Po chwili nagle głos jej i zachowanie uległy zmianie. Spojrzała na siostrę pełnymi smutku i serdeczności oczami. — Rutko droga, nie mogłabym mieszkać w tym domu. Wiesz, że to byłoby po nad moje siły, — dodała łagodnie.
Pani Carew obruszyła się zirytowana.
— Właściwie nie wiem dlaczego, — wyszeptała.
Della Wetherby potrząsnęła głową.
— Owszem, wiesz, kochanie. Wiesz doskonale, że