Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/47

Ta strona została skorygowana.

— Zastanawiam się tylko nad tym, co by było, gdybym musiała przeżyć wczoraj, dziś i jutro odrazu, — westchnęła Pollyanna. — Przecież byłoby to takie mnóstwo pięknych rzeczy. Ale miałam to wszystko wczoraj, żyję dzisiaj i mam przed sobą jutro, a później przyszłą niedzielę. Naprawdę, proszę pani, gdyby to nie była niedziela i gdybyśmy nie były teraz na ulicy, musiałabym tańczyć i śpiewać z radości. Taka już jestem, że nie umiem się opanować. Ale ponieważ jest niedziela, więc zaczekam, aż będziemy w domu i wtedy dopiero zaśpiewam sobie hymn, ten hymn najradośniejszy, jaki sobie mogę przypomnieć. Jaki jest najradośniejszy hymn? Czy pani wie?
— Nie, nie wiem, — odpowiedziała pani Carew cicho, rozglądając się dokoła, jakby szukała czegoś, co straciła.
W poniedziałek, nazajutrz rano, Pollyanna poszła do szkoły po raz pierwszy zupełnie sama. Znała już drogę doskonale, a do szkoły było bardzo nie daleko. Pollyanna ogromnie lubiła szkołę. Szkoła, do której uczęszczała, była małą prywatną szkółką dla dziewcząt, a dla Pollyanny była w swoim rodzaju także zupełnie czymś nowym. Trzeba pamiętać o tym, że Pollyanna lubiła rzeczy nieznane i pełne emocji.
Pani Carew jednak nie lubiła ciekawych przygód, ani doświadczeń, a ostatnimi dniami zaznała ich mnóstwo. Dla kogoś, kto jest już wszystkim zmęczony, kogo męczy stałe towarzystwo czyjejś osoby, drażniąca jest czyjaś radość i wszystko dokoła staje się irytujące. Pani Carew była więcej niż zirytowana. Ogarniała ją po prostu pasja. Jednak