Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/55

Ta strona została skorygowana.

cych bez wahania bramę i idących główną aleją, doszła do wniosku, że i ona powinna się odważyć. Postanowiła spróbować, przebiegła szybko przez jezdnię i weszła do ogrodu.
Ogród był o wiele piękniejszy z bliska, niż z poprzedniej odległości. Ptaki ćwierkały nad głową Pollyanny, a wiewiórka skakała po ścieżce, jakby umykając z pod jej nóg. Na ławkach tu i tam siedzieli panowie, panie i dzieci. Po przez konary drzew przedzierał się blask słoneczny, rzucając refleks na spokojną taflę wody, a ze wszystkich stron dochodziły okrzyki dzieci i dźwięki muzyki.
Teraz po raz drugi Pollyanna zawahała się, po czym trochę nieśmiało podeszła do pięknie ubranej młodej pani, która kierowała się w stronę bramy.
— Proszę pani, czy to jest przyjęcie? — zapytała.
Młoda pani spojrzała na nią zdziwiona.
— Przyjęcie? — powtórzyła, nic nie rozumiejąc.
— Tak. To znaczy — chciałam zapytać, czy mam prawo wejść tutaj?
— Czy masz prawo wejść tutaj? Ależ oczywiście. Tu każdy może wchodzić! — wytłumaczyła młoda pani.
— Ach, doskonale. Jaka jestem szczęśliwa, że tu przyszłam, — uradowała się Pollyanna.
Młoda pani nic więcej nie rzekła, lecz odwróciła się i spojrzała za Pollyanną, gdy ta biegła już szeroką alejką.
Pollyanna nie zdziwiona zupełnie, że właściciel tego pięknego ogrodu jest tak wspaniałomyślny, że urządza przyjęcie dla wszystkich, szła ciągle odważnie przed siebie. Na zakręcie alejki natknęła