się na małą dziewczynkę, wiozącą w wózeczku lalkę. Przystanęła z radosnym okrzykiem, lecz nie powiedziała jeszcze wielu słów, gdy nagle z za jakiegoś krzewu wybiegła młoda pani spiesznym krokiem, z niezadowoloną miną. Młoda pani chwyciła dziewczynkę za rękę i zawołała ostro:
— Gladys, Gladys, chodź zaraz do mnie. Czyż ci mama nie mówiła, żebyś nie rozmawiała z obcymi dziećmi?
— Ależ ja nie jestem obcym dzieckiem, — usprawiedliwiła się Pollyanna gorączkowo. — Mieszkam tutaj w Bostonie i... — lecz młoda pani i mała dziewczynka wraz z lalką siedzącą w wózeczku, były już bardzo daleko na ścieżce. Pollyanna, westchnąwszy głęboko, przystanęła. Przez chwilę stała spokojnie, najwyraźniej rozczarowana, po czym podniósłszy rezolutnie główkę, ruszyła dalej.
— W każdym razie powinnam być z tego zadowolona, — rzekła do siebie, — bo teraz może spotkam kogoś milszego, — może Zuzię Smith, albo nawet małego Jamie pani Carew. Muszę sobie chociaż wyobrazić, że ich spotkam, a jeżeli nie ich, to na pewno spotkam kogoś! — dorzuciła, błądząc wciąż zaciekawionym wzrokiem po twarzach mijających ją przechodniów.
Nikt temu nie zaprzeczy, że Pollyanna była samotna. Wychowana przez ojca i panie z Dobroczynnego Towarzystwa, w małym miasteczku na Zachodzie, uważała każdy dom w miasteczku za swój dom, a każdego mężczyznę, każdą kobietę i każde dziecko za swych przyjaciół. Przybywszy do swej ciotki, mieszkającej w Vermont, w jedenastym roku życia, orjentowała się, że warunki zmieniły się o ty-
Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/56
Ta strona została skorygowana.