le, że tutaj znajdzie nowe domy i nowych przyjaciół, może o wiele milszych, bo będą w każdym razie „inni“, a Pollyanna tak lubiła „inne“ rzeczy i „innych“ ludzi! Największą jej rozkoszą w Beldingsville było chodzenie po miasteczku i składanie wizyt tym wszystkim przyjaciołom, których niedawno poznała. Zupełnie więc naturalne, że Boston z pierwszego wejrzenia wydał się Pollyannie jeszcze bardziej obiecujący, mający możność dostarczenia jej wszelkich ciekawych atrakcyj.
Tym razem jednak Pollyanna musiała przyznać, że Boston ją rozczarował. Przebywała tutaj już prawie dwa tygodnie, a nie znała jeszcze ludzi, którzy mieszkali na tej samej ulicy, czy w najbliższym sąsiedztwie. Najdziwniejsze było to, że pani Carew także ich prawie nie znała. Okazywała właściwie zupełną obojętność stosunku do swych sąsiadów, którzy z punktu widzenia Pollyanny, byli przecież ludźmi naprawdę interesującymi i chociaż usiłowała przekonać o tym panią Carew, wszelkie jej wysiłki w tym kierunku na nic się nie zdały.
— Ludzie mnie nie interesują, Pollyanno, — odpowiadała zazwyczaj opiekunka i Pollyanna, którą ludzie bardzo interesowali — musiała się tą odpowiedzią zadowolnić.
Dzisiaj na spacerze, Pollyanna była przepełniona nadzieją, i nie liczyła absolutnie w tym wypadku na rozczarowanie. Dokoła niej znajdowali się ludzie, którzy bez wątpienia musieli być szalenie mili, gdyby ich Pollyanna mogła bliżej poznać. Ale niestety nie znała tu nikogo. Co gorsza, ludzie ci nie starali się wcale, aby ich poznała i najwidoczniej sami nie mieli najmniejszej ochoty do zawarcia
Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/57
Ta strona została skorygowana.