z nią znajomości. Pollyanna jeszcze ciągle przypominała sobie surowe ostrzeżenie piastunki na temat „obcych dzieci“.
— Muszę koniecznie ich wszystkich przekonać, że nie jestem żadnym obcym dzieckiem, — rzekła wreszcie do siebie, idąc wciąż odważnie naprzód.
Przejęta tą myślą, uśmiechała się serdecznie do wszystkich, a jeszcze serdeczniej uśmiechnęła się serdecznie do wszystkich, a jeszcze serdeczniej uśmiechnęła się do następnej spotkanej osoby, zagadując swobodnie:
— Piękną mamy dzisiaj pogodę, nieprawdaż?
— Hm... co takiego? O tak, owszem, — mruknęła dama, do której te słowa były zwrócone, przyśpieszając jednocześnie kroku.
Jeszcze dwukrotnie Pollyanna próbowała tego eksperymentu, lecz za każdym razem bez rezultatu. Wkrótce dotarła do małej sadzawki, którą widziała zdaleka ozłoconą promieniami słońca. Piękna to była sadzawka i na jej powierzchni kołysało się kilka małych łódek, z których dochodziły rozradowane śmiechy dziecięce. Obserwując te łódki, Pollyanna była coraz bardziej niezadowolona z tego, że jest taka samotna. W tej samej chwili dostrzegła mężczyznę, siedzącego również samotnie w pobliżu, skierowała się w jego stronę i przysiadła na przeciwnym końcu ławki. Usiadłszy, poczęła bez wahania przysuwać się do nieznajomego, pragnąc z nim zawrzeć znajomość, pewna, że chętnie ten odruch z jej strony przyjmie. Spojrzała nań, przejęta zaufaniem.
Z zewnętrznego wyglądu nie przedstawiał się nadzwyczajnie. Ubranie jego, choć nie zniszczone,
Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/58
Ta strona została skorygowana.