Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/64

Ta strona została skorygowana.

— Ale kiedyś przyjdzie pan tutaj znowu?
Potrząsnął głową, lecz znów się uśmiechnął.
— Mam nadzieję, że nie i właściwie wiem napewno, moja dzieweczko. Widzisz, uczyniłem dzisiaj wielkie odkrycie. Myślałem, że już jestem zupełnie stracony. Sądziłem, że już teraz dla mnie nie ma nigdzie miejsca. Ale w tej chwili zdałem sobie sprawę, że posiadam dwoje oczu, dwie ręce, i dwie nogi, które postanowiłem zużytkować. Postanowiłem jednocześnie pokazać pewnej osobie, że te skarby właśnie zużytkować potrafię!
Po chwili oddalił się.
— Boże, jakiż to zabawny jegomość! — wyszeptała do siebie Pollyanna. — ale był bardzo miły i jakiś taki zupełnie inny, — dorzuciła, podnosząc się i postanawiając iść dalej.
Była teraz znowu w swym zwykłym pogodnym nastroju i kroczyła przed siebie z tą pełną zaufania pewnością siebie, jaką posiada człowiek, nie znający wahań. Czyż ten nieznajomy nie powiedział, że to był publiczny park i że ona, Pollyanna, tak samo jak wszyscy, ma prawo w nim przebywać? Podeszła bliżej do sadzawki, minęła mostek i skierowała się do miejsca, skąd odpływały małe łódki. Przez pewien czas radośnie obserwowała dzieci, zwracając szczególną uwagę na to, czy przypadkiem nie zobaczy wśród nich ciemnych loków Zuzi Smith. Chętnie przejechałaby się którą z łódek, lecz mały szyldzik objaśniał, że przejażdżka kosztuje pięć centów, a ona przecież nie miała przy sobie pieniędzy. Pełna nadziei uśmiechała się, patrząc na przechodzące kobiety, a dwukrotnie nawet zagadała do nich, żadna jednak pierwsza do niej się nie odezwa-