ła, a ta, do której zwróciła się z jakąś uwagą, spojrzała na nią chłodno i nie raczyła nawet odpowiedzieć.
Po pewnym czasie Pollyanna skierowała kroki w boczną alejkę i tutaj ujrzała bladego chłopca w fotelu na kółkach. Miała ochotę z nim porozmawiać, był jednak tak zajęty książką, którą czytał, że nawet nie spojrzał na dziewczynkę. Zaraz potem natknęła się znów na przystojną, młodą, lecz smutnie wyglądającą dziewczynę, która siedziała sama ze spojrzeniem utkwionym w dalekiej przestrzeni, podobnie, jak przed tym siedział nieznajomy. Z okrzykiem radości Pollyanna pośpieszyła naprzód.
— Ach, jak się pani ma? — zawołała. — Tak się cieszę, że panią spotkałam! Już tak długo szukałam pani, — dorzuciła, zajmując wolne miejsce na ławce.
Ładna dziewczyna odwróciła się ze zdziwieniem i gorączka ciekawości zapłonęła w jej oczach.
— Ach! — wyszeptała, popadając nagle w rozczarowanie. — Myślałam... O co ci właściwie chodzi? — zapytała niechętnie. — Przecież ja cię nigdy w życiu na oczy nie widziałam.
— I ja pani także, — uśmiechnęła się Pollyanna, — ale mimo wszystko szukałam pani. To znaczy, nie wiedziałam, że to akuratnie będzie pani. Po prostu chciałam znaleźć kogoś samotnego, kto nikogo przy sobie nie ma. Tak samo, jak ja jestem samotna. A tyle jest tu dzisiaj ludzi. Widzi pani?
— Owszem, widzę, — skinęła głową dziewczyna, zapadając w dotychczasowe swoje zamyślenie. —
Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/65
Ta strona została skorygowana.