Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/75

Ta strona została skorygowana.

bić! Zawsze myślę, że najprzyjemniej być doktorem, ale teraz widzę, że policjantem być, to jeszcze większa przyjemność, bo się pomaga ludziom, tak jak pan. A poza tym... jak pan. A poza tym.. — przerwał jej nowy wybuch pełnego zażenowania śmiechu i policjant w błękitnym płaszczu był już znowu po środku jezdni, Pollyanna zaś została sama na chodniku.
Tylko jeszcze przez chwilę obserwowała z zachwytem „Morze Czerwone“, po czym z wyraźnym żalem zawróciła.
— Chyba lepiej będzie, jak pójdę do domu, — medytowała. — Już napewno jest pora obiadowa. — I szybko skierowała się tą samą drogą, którą przyszła.
Dopóki na kilku rogach nie zawahała się i nie poszła w mylnym kierunku, nie zdawała sobie sprawy, że pójście „do domu“ nie jest rzeczą tak łatwą, jakby się zdawać mogło. I dopiero gdy stanęła przed budynkiem, którego nigdy w życiu nie widziała, przyszło jej na myśl, że zabłądziła.
Znajdowała się na wąskiej, brudnej i źle zabrukowanej uliczce. Po obydwu stronach widziała ponure bloki kamienic, a w nich jakieś nieciekawe sklepy i składy. Tam i z powrotem biegali śpiesznie szwargoczący mężczyźni i rozgadane kobiety, z których rozmów Pollyanna ani słowa nie mogła zrozumieć. Co gorsza, że ludzie ci spoglądali na nią z wielką ciekawością, jakby orjentowali się, że nie należy do ich grona.
Kilkakrotnie już zapytywała o drogę, lecz napróżno. Nikt z tych ludzi nie wiedział, gdzie mieszkała pani Carew, a dwie ostatnie osoby, do których