Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/76

Ta strona została skorygowana.

Pollyanna się zwróciła, odpowiedziały tak niewyraźnie, że zupełnie nie wiedziała o co im chodzi.
Szła ciągle w dół ulicy leniwie, jakby bez celu. Była już teraz naprawdę przerażona. Głód i zmęczenie dawały się coraz bardziej we znaki. Nogi ją bolały, oczy piekły od łez, które ciągle usiłowała powstrzymywać. Poza tym, niewiadomo dlaczego, robiło się co raz bardziej ciemno.
— W każdym razie, — szeptała do siebie przez łzy, — powinnam być zadowolona, że zabłądziłam, bo dopiero będzie mi przyjemnie, jak odnajdę drogę.
Na jakimś ruchliwym i hałaśliwym rogu, gdzie krzyżowały się dwie ulice, Pollyanna wreszcie w rozpaczy przystanęła. Tym razem twarzyczka jej zalała się łzami, a w braku chustki do nosa, poczęła Pollyanna ocierać twarz obydwiema rękami.
— Hej, mała, czego płaczesz? — zawołał jakiś wesoły głos. — Co ci się stało?
Odetchnąwszy z ulgą, Pollyanna odwróciła głowę i ujrzała przed sobą małego chłopca, dźwigającego pod pachą plik gazet.
— Tak się cieszę, że cię widzę! — zawołała. — Tak chciałam spotkać kogoś, kto nie mówi, jak wszyscy tutaj, po chińsku.
Chłopiec uśmiechnął się.
— To wcale nie jest chiński! — zawołał. — Masz na myśli gwarę Dago.
Pollyanna nieznacznie zmarszczyła brwi.
— Możliwe, ale w każdym razie to nie był język angielski, — odparła z powątpiewaniem, — i nikt nie umiał odpowiedzieć na moje pytania. Może od