razie wszyscy lekarze w lecznicy twierdzą, że jest ona najlepszym lekarstwem, jakie możemy choremu zaaplikować. Jest to mała dziewczynka, Rutko, ma dwanaście, czy trzynaście lat i była u nas w lecznicy przez całe zeszłe lato i część zimy. Ja osobiście znałam ją zaledwie miesiąc, czy dwa, bo wkrótce wyjechała po moim przybyciu. Ale ten czas najzupełniej wystarczył, żebym poddała się całkowicie jej urokowi. Cała lecznica jeszcze teraz wciąż mówi o Pollyannie i najchętniej zabawia się w jej grę.
— Grę?
— Tak, — skinęła głową Della z tajemniczym uśmiechem. W jej „grę w zadowolenie“. Nigdy nie zapomnę tej chwili, kiedy po raz pierwszy z tą grą się zaznajomiłam. Miała wówczas przykry, a nawet bolesny wyraz twarzy. Opatrunki zmieniało się jej w każdy wtorek rano, a ja wkrótce po przybyciu zaczęłam ją pielęgnować. Było to dla mnie straszne, gdyż z doświadczenia z innymi dziećmi, wiedziałam, czego się mogę spodziewać. Dzieci naogół są rozgrymaszone i płaczliwe, jeżeli nie posiadają jakiejś gorszej cechy charakteru. Ku wielkiemu memu zdziwieniu jednak Pollyanna powitała mnie uśmiechem, mówiąc, że jest zadowolona z tego, że mnie widzi. Nie skrzywiła się nawet, gdy jej robiłam zabieg, choć ja sama zdawałam sobie dokładnie sprawę z tego, że sprawiam jej ogromny ból. Widocznie powiedziałam coś takiego, czym wyraziłam swoje zdziwienie, bowiem Pollyanna wytłumaczyła mi całkiem poważnie: „Ach, tak, zawsze tak się czułam i bałam się wszystkiego, dopóki nie zaszło coś w owym dniu, kiedy Nancy
Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/8
Ta strona została uwierzytelniona.