Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/81

Ta strona została skorygowana.

czało go w tym jasno oświetlonym hallu. — Gdzie ją znalazłeś, chłopcze? — powtórzyła jeszcze bardziej surowo.
Przez krótką chwilę chłopak patrzył jej w oczy bezczelnie, poczem łobuzerski ognik zamajaczył w jego sporzeniu, choć głos, którym przemówił, był pełen powagi.
— Znalazłem ją na placu Bowdoin, ale mam wrażenie, że wracała z północnej dzielnicy, proszę pani.
— W północnej dzielnicy — takie dziecko — same! Pollyanno! — zadrżała pani Carew.
— Ja nie byłam sama, proszę pani, — zaprotestowała Pollyanna. — Było tam całe mnóstwo ludzi, nieprawdaż, chłopcze?
Lecz chłopiec z łobuzerskim uśmieszkiem zniknął już za uchylonymi drzwiami.
Wielu rzeczy dowiedziała się Pollyanna w ciągu następnej pół godziny. Dowiedziała się, że małym dziewczynkom nie wolno spacerować samotnie po obcym mieście, ani też siadywać na ławkach i rozmawiać z obcymi ludźmi. Dowiedziała się również, że to „stało się tylko cudem“, że wogóle wróciła do domu tego wieczoru i że „cudem“ także uniknęła bardzo przykrych skutków swej lekkomyślności. Dowiedziała się o tem, że Boston to nie Beldingsville i że powinna się nadal z tym liczyć.
— Ależ, proszę pani, — tłumaczyła Pollyanna w rozpaczy, — przecież jestem już tutaj i nie zginęłam na zawsze. Ja byłam przez cały czas zadowolona, więc nie mogłam myśleć o tych wszystkich przykrych rzeczach, jakie mogłyby nastąpić.
— Tak, tak, moje dziecko, przypuszczam, przypuszczam, — wzdychała pani Carew, — ale narobi-