mawiać. Chłopiec także karmił ptaki i wiewiórki i oswoił je do tego stopnia, że gołębie przysiadały mu na głowie i na ramionach, a wiewiórki zaglądały do kieszeni w poszukiwaniu orzechów. Pollyanna obserwująca to wszystko z daleka, za każdym razem dostrzegała ten dziwny fakt, że aczkolwiek chłopiec najwidoczniej szczerze rozkoszował się karmieniem swych ulubieńców, to jednak zapasy, jakie przywoził ze sobą, wyczerpywały się bardzo szybko i chociaż wiewiórki domagały się większej ilości orzechów, następnego dnia znowu dostawały ich niewiele.
Gdy chłopiec nie był zajęty karmieniem ptaków i wiewiórek, zazwyczaj zatapiał się w czytaniu. Na fotelu miał zawsze dwie albo trzy zniszczone książki i jakieś pismo ilustrowane. Nie wiadomo jakim cudem znajdował się zawsze na tym samym miejscu i Pollyanna zastanawiała się nad tym, kto go tutaj przywozi. Wreszcie pewnego niezapomnianego dnia zgłębiła tę tajemnicę. Szkoły tego dnia nie było, więc przyszła do parku przed południem. Gdy tylko zajęła miejsce na swej ławce, ujrzała w głębi alejki fotel na kółkach, popychany przez chłopca o jasnych włosach i zadartym nosie. Przyjrzała się uważniej twarzy tego chłopca, po czym zerwawszy się z ławki, podbiegła ku niemu z okrzykiem radości.
— Ach, to ty, ty! Poznałam cię odrazu, choć nie wiem jak się nazywasz. Przecież to ty odprowadziłeś mnie do domu! Pamiętasz? Taka jestem zadowolona, że cię widzę! Tak chciałam ci podziękować!
— Oj, — czy to nie ta mała z Avenue? — uśmiech-
Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/86
Ta strona została skorygowana.