Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/89

Ta strona została skorygowana.

Pollyanna spojrzała z wyraźnym rozczarowaniem.
— Nie jesteś? I nie jesteś także Lordem, jak on mówił?
— Naturalnie, że nie.
— Ach, a ja miałam nadzieję, że jesteś tak, jak ten Mały Lord Fauntleroy, wiesz chyba? — wyjaśniała. — I...
Lecz chłopiec przerwał jej gorączkowo:
— Więc znasz Małego Lorda Fauntleroya? A wiesz może coś o Sir Lancelocie i o Świętym Grallu, albo o Królu Arturze i o jego Okrągłym Stole, o Lady Rowenie, o Ivanhoe i o tych wszystkich?
Pollyanna potrząsnęła z powątpiewaniem głową.
— Lękam się, że nie wszystkich ich znam — wyznała szczerze. — Czy oni wszyscy są w książkach?
Chłopiec skinął głową.
— Mam je właśnie tutaj niektóre, — rzekł. — Lubię je czytać nawet po kilka razy, bo zawsze znajduję w nich coś nowego. Zresztą żadnych innych książek nie mam. To są książki ojca. Ach, ty mały urwisie, zostaw to! — wybuchnął nagle śmiechem, gdy wiewiórka o puszystym ogonie wskoczyła mu na kolano i wsunęła nos do kieszeni. — Trzeba im będzie lepiej dać obiad, bo gotowe nas połknąć, — uśmiechnął się do Pollyanny. — To jest właśnie Sir Lancelot, on zawsze musi być pierwszy.
Z poza swoich pleców dobył małe tekturowe pudełko, i otworzył je ostrożnie, śledzony bacznym wzrokiem rozszerzonych oczu wiewiórki. Nad głową jego rozległ się teraz szum skrzydeł śpieszących na poczęstunek gołębi, za którymi przyfrunęły rów-