Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/93

Ta strona została skorygowana.

— A w domu także nie było nic więcej do jedzenia?
— Ach, nie, w domu nigdy nic nie zostaje, — zaśmiał się chłopiec. — Widzisz, mamcia pracuje poza domem — myje schody i pierze — więc dostaje tam jedzenie, a Jerry je, co popadnie, tylko rano i wieczorem jada z nami, jeżeli jest coś w domu do jedzenia.
Pollyanna była coraz bardziej przestraszona.
— A co robicie, jak nic nie macie?
— Chodzimy głodni oczywiście.
— Jeszcze nigdy nie słyszałam o takich ludziach, którzyby nie mieli co jeść, — dziwiła się Pollyanna. — Wprawdzie tatuś i ja też byliśmy biedni i jedliśmy groch i rybę, gdy mieliśmy apetyt na indyka, ale w każdym razie zawsze coś do jedzenia było. Dlaczego nie mówicie o tym ludziom — tym ludziom, którzy mieszkają w tych wszystkich pięknych domach?
— To co by z tego było?
— Jakto, daliby wam coś, oczywiście!
Chłopiec zaśmiał się znowu, tym razem trochę dziwnie.
— Naiwna jesteś, moja droga. I tak by nic z tego nie było. Przynajmniej nikt z tych ludzi, których ja znam, nie uwzględniłby naszej prośby i nie poczęstowałby nas ani pieczenią, ani ciastkami z kremem. Zresztą, ponieważ ty ani przez chwilę nigdy nie byłaś głodna, zupełnie zrozumiałe, że nie możesz wiedzieć, jak bardzo w takich razach smakuje suchy chleb z mlekiem. Nie potrafiłabyś tego nawet zanotować w swojej Radosnej Księdze.
— W czym?