Strona:E Porter Pollyanna dorasta.djvu/96

Ta strona została skorygowana.

znów razem Jerry znalazł ciekawą książkę w tramwaju. Znajdowałem co raz więcej przyjemności w odszukiwaniu tych miłych drobiazgów i w ten sposób czas mi się już tak nie dłużył. Pewnego dnia Jerry znalazł mój notatnik i przeczytał wszystko, co w nim było, po czym nazwał go Radosną Księgą. Potem już tak zostało.
— Tak zostało! — zawołała Pollyanna z rozjaśnioną twarzyczką. — Przecież to jest właśnie moja gra! Zabawiasz się w „grę w zadowolenie“ i sam o tym nie wiesz, a nauczyłeś się lepiej, niż ktokolwiek inny. Obawiam się, że nawet ja nie potrafiłabym w nią grać, gdybym nie miała co jeść i gdybym zupełnie chodzić nie mogła.
— Gra? Jaka gra? Ja nic o takiej grze nie wiem, zmarszczył brwi chłopiec.
Pollyanna klasnęła w dłonie.
— Wiem, że nie wiesz i dlatego to jest takie miłe i takie nadzwyczajne! Ale posłuchaj, opowiem ci.
I opowiedziała mu o wszystkim dokładnie.
— Hm! — mruknął w zamyśleniu, gdy skończyła. — I co teraz o tym wszystkim myślisz?
— Że grasz w moją grę lepiej niż ktokolwiek, a ja przecież nie znam nawet twego nazwiska i nic o tobie nie wiem! — zawołała Pollyanna, nie panując już nad sobą. — Ale chciałabym wiedzieć — chciałabym wiedzieć wszystko.
— Właściwie niewiele jest ciekawego, — odparł, wzruszając ramionami. — Zresztą patrz, przyszedł biedny Sir Lancelot i jego przyjaciele żeby im dać obiad.
— Mój Boże, już są, — westchnęła Pollyanna,