Strona:Edgar Allan Poe - Kruk. Wybór poezyi.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.

dością tych, którzy umrzeć mają. Mimo, że ja Oinos czułem na sobie oczy nieboszczyka, postanowiłem nie rozumieć pełnego goryczy ich wejrzenia i wpatrzony uparcie w głębie hebanowego zwierciadła, śpiewałem donośnym i dźwięcznym głosem pieśni wieszcza z Teos. Stopniowo jednak śpiew mój przycichał, a echa jego wpadłszy pomiędzy czarne draperye przysłaniające ściany, stawały się coraz słabsze i mniej wyraźne i w końcu umilkły zupełnie.
Aż oto z pośród draperyi, w których skonało przed chwilą echo pieśni, wynurzył się Cień czarny nieokreślony. Cień podobny do tego, jaki powstać może z kształtów ciała ludzkiego w chwili gdy tarcza księżyca stoi nizko nad ziemią. Nie był to jednak cień człowieka, ani boga, ani żadnej znanej istoty. Drżał chwilę między fałdami draperyi, następnie wyprostował się i ustalił, zarysowując się wyraźnie na powierzchni spiżowych drzwi. Nie miał jednak kształtów określonych, gdyż nie był to kształt człowieka, ani żadnego boga, boga Grecyi, Chaldei lub Egiptu. Cień spoczął na drzwiach pod łukiem gzymsu, nie poruszał się i nie wymówił słowa, ustalał się tylko coraz bardziej, aż stanął nieruchomy. Spodu zaś drzwi na których spoczął, dotykały martwe stopy owiniętego w całun młodego Zoilusa. My siedzący przy hebanowym stole, ujrzawszy Cień wynurzający się z pomiędzy draperyi, nie śmieliśmy spojrzeć na niego i trzymając oczy spuszczone patrzyliśmy wciąż w głę-