Strona:Edgar Allan Poe - Morderstwo na rue Morgue.djvu/140

Ta strona została skorygowana.

Otrzymałem list w pół godziny po jego napisaniu, a w pietnaście minut potem byłem już w izbie umierającego. Nie widziałem go dziesięć dni, to też przeląkłem się strasznej zmiany, jaka w nim zaszła przez tak krótki czas. Twarz miała ołowianą cerę; oczy były bez połysku; a tak wychudł, że kości policzkowe wystawały niemal z pod skóry. Ekspektoracya była obfita. Puls ledwie dał się wyczuć. Mimoto zachował w bardzo osobliwy sposób zarówno władze umysłowe, jak i pewien stopień siły fizycznej. Mówił wyraźnie — zażył jakieś środki łagodzące bez pomocy — a gdy wszedłem do izby, zajęty był spisywaniem jakichś notatek. Siedział na łóżku podparty poduszkami. Doktorzy D.  —, F. — byli obecni.
Uścisnąwszy Valdemara za rękę odprowadziłem tych panów na bok i otrzymałem od nich drobiazgowy opis stanu pacyenta. Lewe płuco było od ośmiu miesięcy w połowicznym stanie skostnienia czy schrząstkowacenia i straciło dla życia wszelkie znaczenie. Prawe zaś było też częściowo skostniałe, podczas gdy dolna okolica przedstawiała jeno masę ropnych tuberkułów, zlewających się ze sobą. Istniało też kilka rozległych perforacyi, a w jednem miejscu wytworzył się stały przyrost do żeber. Zjawiska te w prawym płacie były względnie świeżej daty. Kostnienie czyniło niezwykle szybkie postępy; ani śladu nie można było odkryć przed miesiącem, a przyrost powstał w ciągu osta-