Strona:Edgar Allan Poe - Morderstwo na rue Morgue.djvu/154

Ta strona została skorygowana.

jedynie łokciem na zewnętrznej, oślizłej krawędzi ta — »mała skała« wznosiła się w postaci prostopadłej czarnej błyszczącej skały na jakie tysiąc pięćset stóp, ze świata skał pod naszemi stopami. Nic by mnie nie skusiło na pół tuzina yardów od brzegu. Prawdę mówiąc, tak mocno byłem wzruszony niebezpiecznem położeniem mego towarzysza, że upadłem na ziemię jak długi, chwyciłem się najbliższych krzaków i nawet nie śmiałem podnieść oczu ku niebu, równocześnie usiłowałem uwolnić się od myśli, że szalony wicher zagraża wprost fundamentom skały. Wiele czasu upłynęło zanim wyrozumowałem sobie nieco odwagi, zanim mogłem usiąść i spojrzeć w dal.
— Musisz pan pokonać te fantazje — powiedział przewodnik, gdyż ja pana poto tu przyprowadziłem, abyś pan uzyskał najlepszy widok sceny tego wypadku, o którym wspomniałem — i aby opowiedzieć panu całą historję, że tak się wyrażę ilustrowaną.
— Znajdujemy się teraz, — ciągnął we właściwy sobie sposób, — blisko brzegów Norwegii na sześćdziesiątym ósmym stopniu szerokości w wielkiej prowincji Norlandu — w ponurym dystrykcie Lofoden. Góra, na której szczycie siedzimy, to Helseggen, Chmura. Teraz podnieś się pan nieco wyżej — trzymaj się pan trawy, jeżeli doznajesz zawrotu — tak — i patrz po za pas mgły pod nami ku morzu.