Strona:Edgar Allan Poe - Morderstwo na rue Morgue.djvu/164

Ta strona została przepisana.

siódma na moim zagarku, gdyśmy podnieśli kotwicę i ruszyli do domu, tak aby najgorszą część strony przebyć podczas ciszy, która jak wiedzieliśmy miała wypaść na ósmą.
— Ruszyliśmy ze świeżym wiatrem i przemykaliśmy jakiś czas szybko nie myśląc o niebezpieczeństwie, którego nie mieliśmy racji obawiać się, Nagle wiatr z poza Helseggen cofnął nas wstecz. Była to rzecz niezwykła — to bowiem nigdy się nam poprzednio nie przytrafiło — dlatego też zacząłem czuć niepokój sam nie wiedząc dlaczego. Puściliśmy łódź na wolę wiatrów, ale nie mogliśmy posuwać się naprzód z powodu wirów i już myślałem zaproponować powrót do kotwicy, gdyśmy ujrzeli chmurkę, rosnącą z podziwu godną chyżością.
— Tymczasem wietrzyk, który nas poprzedzał ustał i wtedy zaczęliśmy bujać we wszystkich kierunkach. Ten stan rzeczy atoli, nie trwał dosyć długo, aby dać nam czas do namysłu. Mniej niż w minutę zerwała się burza — w mniej niż dwie całe niebo zasłoniło się, — wskutek czego tak stało się ciemno, żeśmy nawzajem w łodzi widzieć się nie mogli.
— Byłoby głupotą, usiłować opisać taki huragan. Najstarszy rybak w Norwegii nie doświadczył czegoś podobnego. Opuściliśmy żagle a mimo to, gdy zawiało, obydwa nasze maszty obaliły się jakby odpiłowane — a główny maszt porwał ze