Strona:Edgar Allan Poe - Morderstwo na rue Morgue.djvu/172

Ta strona została przepisana.

czterdziestu pięciu stopni przeszło. Nie mogłem nie zauważyć, że nie wiele trudniej przyszło mi zachować swoje stanowisko w tem położeniu, niż gdybyśmy się znajdowali na płaszczyźnie co, jak przypuszczam, miało źródło w szybkości z jaką wirowaliśmy.
— Promienie księżyca zdawały się muskać samo dno głębokiego lejka, ale mimo to jeszcze nie mogłem zbadać niczego dokładnie wskutek gęstej mgły, obejmującej wszystko, mgły nad którą unosiła się wspaniała tęcza na podobieństwo wąskiego i chwiejącego się mostku, który według muzułmanina jest jedyną ścieżką pomiędzy czasem a wiecznością. Powodem tej mgły albo raczej rozpylonej wody było niewątpliwie zderzenie się olbrzymich ścian lejka, które spotykały się na dnie nie usiłuję nawet opisać ryku, jaki unosił się z pośród tej mgły pod niebo.
— Pierwsze nasze obsunięcie się w przepaść z pierścienia piany w górze zniosło nas bardzo w dół, ale nasze dalsze obsuwanie się wcale nie było proporcjonalne. Kołowaliśmy ustawicznie — nie ruchem jednostajnym — lecz za pomocą bujania się i rzutów, które już to ciskały nas zaledwie o kilkaset yardów dalej, już też czasami przepędzały wokół całego obwodu wiru. Postęp nasz w dół był powolny, ale wyraźny.
— Patrząc wokół na rozległe pole płynnego hebanu, który nas unosił na sobie, spostrzegłem,