Strona:Edgar Allan Poe - Morderstwo na rue Morgue.djvu/188

Ta strona została przepisana.

z naszą rodziną spokrewniony. Ale jeżeliśmy byli istotnie braćmi, to już chyba bliźniętami; gdyż po opuszczeniu zakładu dowiedziałem się przypadkiem, że mój imiennik zrodził się dziewiętnastego stycznia 1809 roku, — a dziwnym zbiegiem okoliczności ten dzień schodzi się właśnie z dniem moich urodzin.
Może się wydać rzeczą dziwną, że pomimo ustawicznej troski jaką mi sprawiała rywalizacya Wilsona i jego nieznośny duch przeciwieństwa, nie mogłem nienawidzieć go. Mieliśmy sprzeczkę co dnia, a chociaż publicznie ustępował mi pierwszy pierwszeństwa, umiał dać mi jakoś do zrozumienia, że to on na nią właściwie zasłużył, ale poczucie dumy z mojej strony, a prawdziwej godności z jego strony, utrzymywało nas zawsze na stopie towarzyskiej, zwłaszcza, że w usposobieniach naszych było wiele pomysłów silnego pokrewieństwa budzącego we mnie uczucie, które tylko dzięki mojej pozycyi nie mogło zamienić się w przyjaźń. Trudno zaiste zdefiniować albo tylko opisać moje prawdziwe dla niego uczucie. Tworzyły one pstrą i różnorodną mieszaninę; jakaś kapryśna animozja, która nie była jeszcze nienawiścią, trochę szacunku, więcej poważania, jeszcze więcej obawy połączonej z niespokojną ciekawością. Moralistom nie potrzebuję mówić, że Wilson i ja byliśmy nierozłącznymi towarzyszami.