Strona:Edgar Allan Poe - Morderstwo na rue Morgue.djvu/189

Ta strona została skorygowana.

Nienormalny stosunek, panujący między nami skierował niewątpliwie wszystkie moje ataki przeciwko niemu, (a było ich wiele, już to jawnych, już skrytych) w koryto szyderstwa a raczej figlów (bolących chociaż miały być jeno zabawne), niżeli wyraźnej i zdeterminowanej nieprzyjaźni. Ale usiłowania moje w tym kierunku nie były jednakowo rozmyślne, nawet kiedy plany moje były bardzo sprytnie ułożone; gdyż imiennik mój miał w swym charakterze wiele tej niepozującej i spokojnej powagi, która chociaż bawi się goryczą swych własnych żartów nie posiada pięty Achillesa i stanowczo nie dopuszcza szyderstwa z siebie. Mogłem znaleść tylko jeden słaby punkt, a ten tkwiący w osobistej właściwości i biorący może źródło we wrodzonej chorobie. Zostałby uszanowany przez każdego przeciwnika mniej niż ja do muru przyciśniętego; rywal mój posiadał jakiś błąd w strunach głosowych, który nie pozwalał mu podnosić głosu po nad bardzo cichy szept. Nie omieszkałem oczywiście wyzyskać tę jego słabość.
Odwety Wilsona były bardzo liczne, szczególniej jedna forma jego dowcipu drażniła mnie nad wszelkę miarę. Nigdy nie mogłem zrozumieć, jak on wpadł na myśl, że taka drobna rzecz będzie mnie drażnić, ale uczyniwszy to, bezustannie mnie dręczył. Zawsze czułem awersję do mego nieszlacheckiego nazwiska i bardzo pospolitego plebejskiego imienia. Słowa te były trucizną w mych uszach; a gdy