to można było przypisać jedynie jego nadzwyczajnej przenikliwości.
Rola jego, polegająca na imitowaniu mnie, zasadzała się na słowach i czynach; grał ją zadziwiająco dobrze. Łatwo mu było naśladować ubranie; bez trudności przyswoił sobie mój chód i ogólny sposób wzięcia się; pomimo wrodzonej wady nawet głos mój umiał podchwycić. Nie usiłował oczywiście oddawać mych głośniejszych tonów, ale za to brał je w tym samym kluczu; a osobliwy szept jego, był wprost odbiciem mojego.
Jak bardzo dokuczało mi to znakomite portretowanie mej osoby (bo nie można tego było nazwać karykaturą) nie będę nawet opisywał. Miałem jedną tylko pociechę — mianowicie, że naśladowanie to widziałem ja sam tylko, że musiałem znosić jedynie bardzo sarkastyczne uśmiechy mego imiennika. Zadowolony z wywołania w mych piersiach zamierzonego efektu zdawał się cieszyć potajemnie z zadanego mi ukłucia i nie dbał wcale o poklask, który jego dowcipne usiłowanie tak łatwo mogło wywołać. Że szkoła nie widziała jego zamiarów, nie pojmowała ich wykonania, nie brała udziału w jego szyderstwie, to było dla mnie przez wiele miesięcy zagadką nie do rozwiązania. Może stopniowanie w naśladownictwie czyniło je mniej widocznem; lub może być bezpieczeństwo swoje zawdzięczałem mistrzowskiej metodzie kopisty, któ-
Strona:Edgar Allan Poe - Morderstwo na rue Morgue.djvu/191
Ta strona została skorygowana.