Strona:Edgar Allan Poe - Morderstwo na rue Morgue.djvu/196

Ta strona została przepisana.

rozwiozłości, która urągała z praw i wymykała się z pod czujności samejże instytucyi. Trzy lata szału minęły bez korzyści, zapuszczając we mnie korzenie występnych zwyczajów i przyczyniając się do upadku fizycznego. Pewnego razu, po tygodniu bezdusznej rozpusty, zaprosiłem do siebie garstkę najrozwioźlejszych kolegów na tajną orgię w moich pokojach. Zeszliśmy się późno w noc, gdyż hulanka miała pociągnąć się aż do rana. Wino płynęło obficie, tak, że szary brzask pokazał się już na dalekim wschodzie, kiedy wybryki nasze doszły do szczytu. Odurzony kartami i alkoholem zamierzałem wnieść szczególniej wyuzdany toast, gdy uwagę moją zwróciło gwałtowne, chociaż częściowe tylko otwarcie drzwi apartamentu i wołanie służącego, oznajmiającego, że ktoś znać w wielkim będący pospiechu, pragnie widzieć się ze mną.
Ponieważ byłem oszołomiony winem, przeto niespodziewana przerwa ubawiła mię raczej, niż zdziwiła. Podniosłem się natychmiast i po kilku krokach znalazłem się w przedsionku. W niskim i małym pokoju nie było lampy, to też oświetlał go jeno słaby brzask, wpadający przez półokrągłe okno. Przestąpiwszy próg, spostrzegłem młodzieńca mojego wzrostu, ubranego tak samo jak ja. To pozwoliło mi spostrzedz słabe światło, chociaż rysów twarzy nie mogłem rozpoznać. Gdy się pokazałem, podszedł do mnie pospiesznie, a chwy-