Strona:Edgar Allan Poe - Morderstwo na rue Morgue.djvu/248

Ta strona została przepisana.

sięcy fajek wysunęło się z pomiędzy dziesięciu tysięcy ust i okrzyk, który można porównać jedynie do łoskotu Niagary, rozległ się długi, głośny i gniewny, przez całe miasto i przez wszystkie okolice Rotterdamu.
Przyczyna tego hałasu stała się wkrótce dostatecznie jasna. Z poza olbrzymiej masy jednej z tych ostro zarysowanych chmur, o których wyżej była mowa, zaczęła się powoli wysuwać na otwarte pole błękitne dziwaczna, pozornie stała substancya, tak osobliwie ukształtowana, tak kapryśnie i fantastycznie sformowana, że gromada dzielnych mieszczan, stojących z rozwartemi ustami, nie mogła zjawiska w żaden sposób zrozumieć, ani też dość mu się nadziwić. Cóż to bowiem być mogło? W imię wszystkich czartów rotterdamskich, cóż to zjawisko mogło oznaczać lub wróżyć? Nikt nie wiedział, nikt nie mógł sobie wyobrazić; nikt, nawet burmistrz, Mynheer Superbus von Underduk, — nie umiał wyjaśnić tajemnicy; i tak, skoro już nic rozsądniejszego nie można było zrobić, wszyscy co do jednego ujęli napowrót fajki w usta, a utkwiwszy oczy w zjawisko, pykali, chodzili bez celu i pokrząkiwali znacząco, poczem znowu puszczali kłęby dymu.
Tymczasem atoli, coraz niżej w kierunku miłego miasteczka opuszczał się przedmiot tak wielkiej ciekawości, i przyczyna tak ogromnej ilości dymu. W kilka minut zbliżył się dostatecznie na to,