Strona:Edgar Allan Poe - Morderstwo na rue Morgue.djvu/251

Ta strona została przepisana.

rzenia jego równowagi i wyrzucenia go z kosza balonu, gdyby nie balustrada, sięgająca do piersi, a przymocowana sznurami do balonu. Ciało małego człowieczka było więcej niż proporcyonalnie szerokie, nadając całej postaci okrągłość wysoce komiczną. Stóp jego, oczywiście, nie można było wcale widzieć. Dłonie były niesłychanie duże. Siwe włosy były w tyle głowy zebrane w queue. Nos jego był zdumiewająco długi, krzywy i czerwony; broda i policzki, chociaż pomarszczone wiekiem, były szerokie, rozdęte i niemal że podwójne; ale co się tycze uszu, to nie można było odkryć nawet ich śladu na którejkolwiek części głowy. Dziwny ten mały pan był ubrany w luźny surdut z błękitnej satyny, w takie same spodeńki po kolana, opatrzone srebrnemi sprzączkami. Kamizelka była zrobiona z jakiejś jasnej, żółtej materyi; na jednej stronie głowy spoczywała z fantazyą nałożona biała czapka taffetowa; dopełniając stroju, krwawoczerwona chusta jedwabna opasywała szyję i opadała na piersi, w formie olbrzymiej, fantastycznej kokardy.
Opuściwszy się, jak już powiedziałem powyżej, na odległość stu stóp od powierzchni ziemi, mały staruszek dostał nagle paroksyzmu drżenia i objawiał wyraźną niechęć do większego zbliżenia się ku terra firma. Wysypawszy więc pewną ilość piasku z płóciennego worka, który mógł dźwignąć z wielkim tylko wysiłkiem, zatrzymał się natychmiast