o sobie i swojej godności, że obrócił się trzykrotnie na pięcie w dowód podziwu i uwielbienia. Rzecz nie podlegała żadnej wątpliwości — przebaczenie należało wyjednać. Tak przynajmniej przysiągł siarczyście profesor Rubadud, a tak też myślał czcigodny van Underduk, gdy ujął swego brata w nauce za ramię i nie mówiąc ani słowa, zaczął kierować swe kroki ku domowi, aby się zastanowić nad tem, co uczynić należy. Doszedłszy atoli do drzwi mieszkania burmistrza, profesor ośmielił się zauważyć, że skoro poseł uważał za stosowne zniknąć — niewątpliwie przeląkłszy się dzikich twarzy Rotterdamczyków — przebaczenie na nic by się nie przydało, bo nikt, jak tylko mieszkaniec księżyca, mógł się podjąć tak dalekiej podróży. Burmistrz potwierdził trafność spostrzeżenia i w ten sposób sprawa się skończyła. Ale nie skończyły się pogłoski i domysły. Gdy list opublikowano, powstały liczne plotki i opinje. Niektórzy mędrkowie ośmieszyli się nawet, uważając całą rzecz za prosty figiel.
Ale figiel u tych ludzi, jest — zdaje mi się — ogólnym terminem na wszystko, co przechodzi ich pojęcie. Co do mnie, to nie mogę pojąć, na czem opierali swoje oskarżenie. Zobaczymy, co oni mówią.
Po pierwsze, że pewni dowcipnisie Rotterdamscy mają specyalną antypatyę do pewnych burmistrzów i astronomów.
Strona:Edgar Allan Poe - Morderstwo na rue Morgue.djvu/316
Ta strona została skorygowana.