Strona:Edgar Allan Poe - Morderstwo na rue Morgue.djvu/33

Ta strona została skorygowana.

kiem strapieniu... Powiedz Pan M... by zobaczył się ze mną; muszę wywiązać się względem niego z polecenia danego mi przez mego biednego Edzia... Nie potrzebuję Pana prosić o obwieszczenie jego śmierci i o dobre słowo o nim. Wiem że Pan to uczyni. I powiedz Pan, jakim czułym synem był on dla mnie, dla swej biednej, opuszczonej matki...«
Kobieta ta wydaje mi się w swej wielkości bardziej niż antyczną. Przygnieciona stratą niepowrotną, myśli tylko o dobrem imieniu tego, który stanowił dla niej wszystko; nie dość by mówiono o nim, iż był to geniusz; trzeba aby wiedziano, że był i człowiekiem pełnym przywiązania i poczucia obowiązku. Widoczna, że ta matka będąc zarazem ogniskiem i pochodnią zapaloną promieniem ze szczytu niebios, zesłana była jako przykład dla naszych ras mało troszczących się o poświęcenie, o heroizm i o to wszystko, co przechodzi obowiązek. Poe zachowa zabalsamowane w swej sławie imię kobiety, której tkliwość umiała opatrywać jego rany, a obraz jej unosić się będzie wiecznie nad kartami martyrologii literatury.