Strona:Edgar Allan Poe - Morderstwo na rue Morgue.djvu/37

Ta strona została przepisana.

tak widoczna, że nie mogłam się wstrzymać przed głębokiem jej wrażeniem. — Od tej chwili począwszy aż do śmierci jego byliśmy przyjaciółmi, i wiem, że w ostatniem jego wspomnieniu, miałam swój udział i że zanim umysł jego utracił władzę dał mi najwyższy dowód swej wierności w przyjaźni«.
»Charakter Poego ukazywał mi się w swem najlepszem świetle przedewszystkiem wśród prostego i zarazem poetycznego otoczenia domowego. Swawolny, serdeczny, dowcipny, jużto posłuszny, jużtoŁ psotny, jak popsute dziecko, miał zawsze dla młodej, cichej i ubóstwianej żony i dla tych wszystkich, którzy go odwiedzali nawet wśród najgorętszej pracy literackiej, jakieś miłe słowa, życzliwy uśmiech, mnóstwo grzeczności wyszukanych i pełnych powabu. Przepędzał długie godziny przed pulpitem pod portretem swej ukochanej i zmarłej Lenory. Zawsze pracowity, zawsze pełen wyrzeczenia się i utrwalał swem wspaniałem pismem świetne fantazye, przechodzące przez jego zadziwiający umysł zawsze rozbudzony. Przypominam sobie, że pewnego ranka ujrzałam go bardziej wesołego i bardziej rozradowanego niż zwykle. Virginia prosiła bym go odwiedziła i niepodobna się było oprzeć jej naleganiom... Znalazłam go przy pracy nad seryą artykułów, ogłoszonych później pod tytułem The literati of New-York. »Patrz Pani, odezwał się do mnie rozwijając z tryumfu-